Zloty i spotkania
tekst: Amator foto: Amator, Kasia 3M_U
II Rajd Bieszczadzki Evil Machines 2008

Raz do roku jest taki dzień, w którym trzeba zapakować swojego Starego Forda, zatankować go pod korek i jechać. Zostawić wszelkie zmartwienia i troski codzienności za plecami. I nie można oglądać się za siebie, tylko jechać i jechać i jechać! Im dalej, im dłużej tym lepiej. Dojechać do gór. Tam spotkać podobnych do siebie, wejść z nimi jeszcze wyżej, popatrzyć stamtąd na świat i powiedzieć sobie i wszystkim ... jestem!!!



Tak powstał I Bieszczadzki Rajd Evil Machines. Gdy w zeszłym roku była pierwsza wyprawa, trochę nie chciało mi się wierzyć, że to się może udać. Ale nasze Stare Fordy dały radę, i my daliśmy radę. Było wspaniale, a atmosfera niezwykłości udzieliła się chyba wszystkim uczestnikom
http://www.taunus.pl/?alias=zloty&id=395

Uznaliśmy, że idea wypraw samochodowych w góry jest na tyle fajna, że musimy kontynuować ją w następnych latach.

No i w tym razem odbył się
II Bieszczadzki Rajd Evill Machines



Start był w Warszawie w składzie Gryziowie i Grzesieki - Ford Granada, Joko, Kochaś, Kasia, Ola (3M Undergroud) - Ford Capri, Treetopowie - Ford Capri, SzooGuny z Emilą - Ford Capri, no i my, czyli Amatorowie wraz z Ponurakami - Ford Taunus.

Pierwszym punktem programu był Zamek Krzysztopór. Było nieźle, przewodnik przegonił nas po ruinach.



Potem po drodze zajrzeliśmy do Pałacu w Łańcucie. Gdzie spotkaliśmy się z Rozjechanymi. Było nieźle, przewodniczka przegoniła nas po pałacu. To na szczęście nie trwało długo i już po “godzince” mogliśmy naszymi Fordkami gnać dalej na południe.



A pędziliśmy jak wiatr, bo pod Rzeszowem, w knajpie motocyklowej “Dzida”, czekały już na nas gigantyczne kotlety schabowe ;) Zawsze - zahaczając o Rzeszów - nie możemy się oprzeć urokowi “Dzidy”. Polecam, polecam!!!



Wieczorkiem w “Leśniczówce u Rozjechanych” pod Rzeszowem, w dobrej atmosferze, mogliśmy w końcu rozprostować kości. Śpiewaliśmu przy dźwiękach gitary Gryzia, popijaliśmy piwko i grillowaliśmy co tam było do zgrillowania ;) A zaznaczyć trzeba, że to miejscówka jest magiczna. Siedzi się pośród trofeów myśliwskich i dobrym obyczajem jest wznosić toasty z okrzykiem Darz Bór! No więc wznosiliśmy ....



Następnego dnia, koledzy i koleżanki, reprezentujący klub 3M Underground z Trójmiasta zapragnęli zobaczyć tamę w Solinie. No więc zaatakowaliśmy Bieszczady właśnie od tej strony. Tama, jaka jest każdy widzi :]



Dalej zagłębiając się w Bieszczady Rajd stoponiowo przekształcił się w Cross Country. Po drodze dotarliśmy do miejsca, gdzie skończyła się droga, tak więc przez dzicze i błota przedzieraliśmy się dalej.



Koniec końców, na popas zatrzymaliśmy się w Ustrzykach Górnych. Tu piknik nad strumieniem a potem spanko w namiotach.


Po zwiedzeniu okolicznych barów w drogę. W tym momencie Bieszczady zaatakowały nas. Zaczęło padać. I wspominam o tym nie bez przyczyny, gdyż to był deszcz, który nie opuścił nas już do końca wyprawy :(



Kolejny punkt programu, to schronisko pod Honem w Cisnej http://www.podhonem.home.pl/. Wdrapaliśmy się Fordkami na górę. Po zatrzymaniu się należało opalikować auta, gdyż zaczęły zsuwać się z powrotem na dół. Tu scenariusz był dość prosty - Siekierezada http://www.siekierezada.pl/ Kto nie był w Bieszczadach ten nie zrozumie. Kto odwiedził te góry ... na pewno był w Siekierezadzie ;)



Po jakimś tam czasie dojechaliśmy do Wetliny. Tu tradycyjnie zatrzymaliśmy się w chatce u Bacy. Baca ugościł nas po swojemu, a potem ruszyliśmy do Bazy Ludzi z Mgły http://www.bazaludzizmgly.com.pl/. Nawiasem mówiąc ta baza jest tylko trochę mniej znana niż poprzednia baza - Siekierezada.



Ponieważ deszcz zelżał nieco, nadarzyła się okazja do ruszenia na szlak. No i ruszyliśmy na Połoninę Wetlińską. I nie śmiać się! Niby nie daleko, ale w tych warunkach, to i tak był niezły wyczyn ;)




Bieszczady w tym roku dały nam w kość - nam i naszym Fordkom. Ale trzeba pamiętać, że taka wyprawa, to nie to tamto, to nie lans na trawniku, niedzielna przejażdżka, parada uliczkami. No ale mimo wszystko mieliśmy już naprawdę doooooosyć wody. Ze wsząt dochodziły nas komunikaty o wylewających rzekach i zatopionych okolicach.



Po krótkiej naradzie, zapakowaliśmy autka i wracaliśmy na północ. I tu powstały dwie opcje. Część uczestników pozostała imprezować w Warszawie, a druga część udała się imprezować do Gdańska. Myślę, że obie były nie mniej ciekawe. Ale, ale ... przewagę miał Gdańsk, ze względu na piękne okoliczności przyrody, a przede wszystkim naprawdę wspaniałe i długo oczekiwane słońce!



Jedno trzeba przyznać ... w wyprawie Starym Fordem w góry, najważniejsza jest przygoda! Tego nam nigdy nie brakowało. A wszystkich, którzy nie boją się wyzwań, zapraszamy już na następną wyprawę ... 2009 ;))))